Pracujesz na umowie śmieciowej? Możemy pomóc!

Krwawa wiosna

Dziś mija 74 rocznica wydarzeń lwowskich z 1936 roku, kiedy to władze Najjaśniejszej II Rzeczpospolitej były łaskawe zgotować krwawą łaźnię protestującym robotnikom.

Tego właśnie dnia we Lwowie odbywał się pogrzeb zastrzelonego  podczas demonstracji bezrobotnego Władysława Kozaka.

Jak wspomina jeden ze świadków zamordowania tego człowieka:

Tym razem była to kolejna manifestacja bezrobotnych. W pochodzie było ich niewielu, wyglądali nad wyraz biednie, jak ci bezdomni z cegielni, sami mężczyźni. Szli przez miasto z nędznym transparentem i krzyczeli: „Pracy i chleba". Nadeszli od placu Mariackiego przez ulicę Akademicką, na placu Akademickim zagrodziła im drogę policja, na czele oddziału jechali konno komisarz i jego pomocnik. Stałem od nich w odległości nie większej niż 50 metrów, w pobliżu pomnika Aleksandra Fredry, tego samego który obecnie znajduje się na Rynku wrocławskim.

Komisarz zaczął właśnie rozmawiać głośno z manifestantami, którzy stanęli widząc policję, gdy znajdujący się za nim pomocnik wydobył rewolwer i oddał serię strzałów w kierunku bezrobotnych. Jednego zabił na miejscu, drugiego, rannego, zaniesiono przy mnie do bramy pobliskiego domu. Manifestanci rozproszyli się, ale w mieście tego dnia zapanowało podniecenie. Organizacje lewicowe, związki zawodowe i robotnicze postanowiły urządzić manifestacyjny pogrzeb zmarłego, którego nazwisko brzmiało — Kozak. Było jasne, że nie naruszył on żadnego prawa, wina leżała całkowicie po stronie strzelającego policjanta.

Warto przypomnieć, że już wcześniej dochodziło do strajków i krwawych pacyfikacji. Na przykład w marcu doszło do strajków w wielu zakładach pracy w Krakowie i okolicach. W czasie starcia z robotnikami 23 marca 1936 roku pod krakowskim Urzędem Wojewódzkim policja zastrzeliła 8 robotników.

Wróćmy jednak do wydarzeń lwowskich z 16 kwietnia. Na ulicę wyszły wówczas nieprzebrane tłumy - tysiące robotników, by uczcić pamięć Władysława Kozaka. Kondukt żałobny przerodził się w wielką manifestację przeciwko władzy, przeciwko mordowaniu robotników, przeciwko nędzy.

Władze od początku zdecydowane były na starcie z maszerującymi przez centrum miasta na cmentarz Łyczakowski robotnikami. W kilku miejscach w centrum ustawiły już wcześniej karabiny maszynowe, w tym także na dachu jednego z budynków. Szpalery uzbrojonej policji próbowały uniemożliwić przemarsz żałobników. Wiadomym było, że zaraz poleje się po raz kolejny krew. Robotników jednak nie zatrzymało nawet widmo śmierci. Postanowili przejść na cmentarz tak jak planowali, z podniesioną głową. Wtedy policja otworzyła ogień, padli zabici i ranni. W wyniku tego w całym mieście wybuchły potężne rozruchy. Część protestujących próbowała odbić więzienie Brygidki, by uwolnić tam przetrzymywanych. Miejscowe władze nie były sobie w stanie poradzić ze zrewoltowanymi robotnikami i ściągnęła posiłki z kraju, m.in. z Poznania.

W efekcie zginęło 49 osób, 300 zostało rannych. Władze dokonały także masowych aresztowań działaczy robotniczych, członków partii lewicowych i wielu innych. Wydarzenie to wywołało spory wstrząs społeczny. Zwłaszcza wśród robotników, ale i ludzi kultury.

Władze niewiele przejęły się tymi protestami. Rok później, 18 kwietnia, zaatakowały chłopską manifestację. Tego dnia obchodzono 143 rocznicę bitwy pod Racławicami. Manifestacja, która się tam odbyła również przerodziła się w wiec przeciwko władzom. Zginęły 2 osoby. Kilka miesięcy później, w sierpniu, przez kraj przetoczył się potężny protest, tzw. Strajk Chłopski. Od 16 do 25 sierpnia mieszkańcy wsi blokowali drogi i wstrzymywali dowóz żywności. W proteście wzięły udział miliony chłopów. Władze nie stały bezczynnie. Aby spacyfikować strajk zamordowały 44 chłopów, a 5 tysięcy zostało aresztowanych.

Dziś, poza wąskim gronem osób, nikt tych wydarzeń nie pamięta, nie ma corocznych obchodów w całym kraju, w szkołach nie będzie specjalnych apeli. W dzisiejszych wiadomościach nie padnie ani słowo o tym. Nie będzie minuty ciszy. Wszak cisza o tym że władze II RP, tak wielbionej przez władze III RP, mordowały robotników, trwa przez dwadzieścia cztery godziny, 365 dni w roku.

Historia pisana jest przez zwycięzców. I teraz zwycięzcy wybierają sobie tylko takie fakty z historii, jakie pasują im do legitymizacji status quo. A państwowe i prywatne przekaźniki wtłoczą ten obraz do głów publice.

Przypomnijmy. Według IPN (czyli najbardziej ostrych kryteriów) w czasie stanu wojennego zginęło 56 osób. Niewątpliwie należy się tym ofiarom pamięć. Mówi się (i powinno się mówić) o robotnikach z Wujka zamordowanych przez władze PRL. Ale dlaczego nie mówi się o robotnikach ze Lwowa, czy Krakowa? Ponieważ ich ofiara burzy raz ustalony świadomie przez rządzących porządek symboliczny, który umacnia tych którzy już są silni. Jedne ofiary są “ważniejsze” inne “mniej ważne”. Ofiary kapitalizmu międzywojennego liczone w setkach zabitych i tysiącach rannych są mniej ważne niż 56 ofiar stanu wojennego. Jedni robotnicy są pożyteczni, bo walczyli z PRL, inni robotnicy są skazani na niepamięć, bo walczyli z Najjaśniejszą RP i kapitalizmem.

Dziś bowiem wielbi się władze II RP i relatywizuje ich winy. Wielu morderców z II RP ma swoje ulice, w szkolnych książkach od historii nie wspomina się ile robotniczej i chłopskiej krwi jest na ich rękach.

Tak być nie może. Jeśli nikt o nich nie pamięta, my musimy. Jeśli nikt o nich nie mówi, powinniśmy my mówić o nich głośno. Nie dlatego, żeby budować kolejne idiotyczne kapliczki martyrologii polskiej, ale aby przypomnieć, że każde państwo i kapitalizm wyrasta z krwi i opiera się na przemocy i jest zawsze gotowe po nią sięgnąć, by przetrwać.